czwartek, 27 grudnia 2012

Cztery

To śmieszne, że tak bardzo staramy się uciec od robienia tego, czego oczekują od nas inni. Wydaje nam się, że jest to próba wpłynięcia na naszą wolę i niezależność. W końcu do podstawowych praw człowieka należy wolność i możliwość podejmowania własnych decyzji. Dlaczego mielibyśmy słuchać kogoś, kto najnormalniej w świecie chce nas ograniczyć. Przynajmniej tak nam się wydaje. Nie zważając na okoliczności i nie dostrzegając głębszego sensu jakiejś prośby, postanawiamy działać dokładnie na odwrót. Aby tylko zrobić na złość. Nie zważając przy okazji, że pakujemy się tym samym w poważne kłopoty. W tej chwili to nie ma większego znaczenia, bo przecież musimy walczyć o naszą wolność. Jesteśmy nią tak zaślepieni, że nie widzimy nic poza ciągłą walką. Każdy, bowiem, kto, chociaż w najmniejszym stopniu chce na nas wpływać staje się zagrożeniem. Nawet, jeśli to wszystko dzieje się tylko w naszej głowie i walczymy sami ze sobą. Zupełnie nieświadomi, że i na naszym oporze ktoś zawsze korzysta. Zawsze jest, bowiem ktoś, kto przewiduje dany opór i dla kogo stajemy się całkowicie przewidywalni. Stajemy się wówczas pionkiem w rękach innych ludzi. Tracimy to, o co tak zawzięcie walczyliśmy.
 

Uśmiecham się pod nosem, niecały tydzień później ponownie stojąc pod jego drzwiami. Tym razem przygotowana na wszystko i pewna swego. Szczególnie, że on sam poprosił o spotkanie. Dałam mu wolną rękę i pozwoliłam na wybór, którego dokonał. Bardziej lub mniej świadomie. Teraz jednak to nie ma znaczenia, bo wszystko zaczyna się od nowa. Drzwi się otwierają i staje w nich on. Tym razem jednak nie robi już na mnie takiego wrażenia. Szybko przyzwyczajam się do jego widoku i spojrzenia zielonych tęczówek, które podczas pierwszego spotkania zrobiły na mnie tak piorunujące wrażenie. Nie zamierzam ukrywać, że przestały, choć przez ten tydzień wiele się zmieniło. Miałam szansę przyzwyczaić się do niego, choć sam zapewne nie był tego świadomy. Thomas na mój widok uśmiecha się lekko i odsuwa się na bok, pozwalając mi wejść do środka. Mój widok przestaje go już dziwić. Nie jest też smutny czy przybity, choć doskonale wie o czym będziemy rozmawiać. Jest zupełnie taki jak, wtedy i to jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Dla niego ta sprawa jest już przeszłością, a jego życie zaczęło się na nowo. Nie widzi też powodu, dla którego miałby coś przede mną ukrywać czy udawać. Jest sobą. Ma coś, czego ja prawdopodobnie nie będę posiadać nigdy. Uśmiecham się jednak lekko przez cały czas, pozwalając mu na zdjęcie mojego płaszcza i powieszenie go na haczyku. Staram się być najbardziej pogodną i uśmiechniętą osobą na całej kuli ziemskiej, chociaż w mojej głowie zaczyna się kłębić coraz więcej nieprzyzwoitych myśli. Łącznie z widokiem tej jego biednej i zakrwawionej dziewczyny, z której tak szybko uciekło życie. Może naprawdę nie znaczyła dla niego zbyt wiele, skoro tak szybko pogodził się z jej odejściem. Na samą myśl o tym mam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje. Nie chcę, żeby Thomas wziął mnie za jakąś wariatkę. Wtedy wszystko posypałoby się w jednej chwili, a do tego nie zamierzam dopuścić. Zbyt wiele czasu poświęciłam na układanie planu idealnego, by zepsuć go z własnej winy. Teraz każdy ruch, każdy gest i każde słowo musi być dokładnie przemyślane. Stworzę w jego oczach wizerunek osoby, której gotowy będzie zaufać i powierzyć wszystkie sekrety z ich życia. Sam wejdzie w moją pułapkę a, wtedy wszystko stanie się banalnie proste. Teraz jednak nie mogę zbyt dużo o tym myśleć. Nie mogę wybiegać za daleko w przeszłość. Wszystko toczy się tu i teraz. Kieruje się za, nim, wchodząc do przestronnego i dużego salonu. Jasne ściany połączone z meblami w nieco ciemniejszym odcieniu nadają temu pomieszczeniu jakiegoś dziwnego ciepła. Wszystko wydaje się być tutaj idealnie pomyślane i ułożone tak jak najlepiej zagospodarować przestrzeń pokoju. Stwarzając tym samym jego niepowtarzalny klimat. Zajmując miejsce na kremowej kanapie mam wrażenie, że niszczę panujący tu porządek. Stanowie ten niepotrzebny element i chyba właśnie tak się czuje. Dosłownie przez ułamek sekundy niemal całkowicie paraliżuje mnie dziwne poczucie winy. W to ja niedługo zniszczę panujący tu spokój i już nic nie będzie takie jak przedtem. Tylko ten jeden raz nie przynosi mi to takiej przyjemności jak zawsze. Możliwe, że tym razem się pomyliłam. Thomas siada na przeciwko mnie i wpatruje się tak intensywnie w moje oczy, jak, gdyby chciał ujrzeć w nich moje intencje. Tylko, że one są całkowicie puste i już dawno przestały wyrażać jakiekolwiek emocje. Teraz służą mi tylko i wyłącznie do obserwacji. Wydaje mi się, że po pewnym czasie on również dochodzi do takiego wniosku. Nie wydaje się jednak zmieszany swoim odkryciem i tylko uśmiecha się do mnie z pewną dozą współczucia.
-Podobno chcesz mi pomóc, Fayrouz- odzywa się po chwili ciszy, nie odrywając ode mnie wzroku ani na chwilę. Śledzi uważnie każdy mój ruch. Kiwam, więc delikatnie głową, na potwierdzenie jego słów, nie wiedząc chyba za bardzo co powinnam teraz powiedzieć. Cała moja uwaga skupiona była, wtedy tylko i wyłącznie na moim imieniu. Łapie się nawet na tym, że po moim ciele przechodzi delikatny dreszcz a kąciki ust wyginają się delikatnie ku górze. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktokolwiek zwrócił się do mnie po imieniu. Niektórzy nawet go nie pamiętają albo nie znają. Widząc mnie czasem nawet nie potrafią się wysłowić, jak, gdyby bali się co może ich spotkać, jeśli powiedzą coś głupiego. To wszystko zaczyna mnie powoli śmieszyć dlatego Thomas wydaje się tak wspaniałą niespodzianką. -Słucham, więc jak chcesz to zrobić.
-Zamierzam znaleźć ludzi, którzy to zrobili-odpowiadam niemal natychmiast, uśmiechając się pewnie. Jest zaskoczony i widzę jak jego źrenice robią się coraz większe. Nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak ktoś taki jak ja, mógłby tego dokonać. Szczególnie, że wszystkim od dwóch miesięcy zajmuje się policja bez większych rezultatów. Organ, w, który Thomas Vermaelen wierzy i, który szanuje. Jak każdy porządny obywatel wierzy, że ci ludzie są w stanie chronić resztę i dbać o ich bezpieczeństwo. Nie dostrzega, tylko że w większości to banda idiotów, którzy nie potrafią sobie poradzić bez komend przełożonych.-Nie uwierzę, że nie chcesz wiedzieć, kto to zrobił i dlaczego. Przecież to niezbyt wiele w takiej sytuacji i w pełni należy ci się taka wiedza. Jestem w stanie ci to zapewnić, jeśli tylko mi w tym pomożesz.
-Dlaczego?- to proste pytanie, które skutecznie spędzało mi sen z oczu w ciągu ostatnich dni. Nawet teraz tego nie wiem, chociaż obmyśliłam już miliony wersji. Tych bardziej fantastycznych i tych nieco mniej, do których zdołałabym przekonać każdego. Tylko, że w tym przypadku chodzi o coś więcej. Thomas musi uwierzyć w moje słowa całym swoim sercem i nie pozwolić aby cokolwiek zachwiało tą wiarą. W innym wypadku wszystko może posypać się w połowie drogi do mojego nieba. Nie mogę mu także zdradzić moich prawdziwych motywów. Nie upadłam jeszcze na głowę aby zdradzić się już na samym początku. Chociaż, z drugiej strony wątpię aby był w stanie mi uwierzyć. Szybciej wziąłby mnie za chorą psychicznie i załatwił rekreacyjny pobyt w zakładzie zamkniętym. Jeśli tylko komukolwiek udałoby się mnie obezwładnić, co jest mało prawdopodobne.
-Powiedzmy, że mam swoje powody, o których dowiesz się w swoim czasie.-Odpowiadam najbardziej ogólnie jak się tylko da. Właściwie to zwykły banał, w, który nawet siedmiolatek przestaje już wierzyć, chociaż to ciągle działa. Jeśli tylko poda się to na odpowiedniej tacy i jest się wiarygodnym.-Teraz chodzi siebie i musisz zdecydować czy jesteś w stanie mi zaufać. W innym wypadku nasz współpraca nie będzie miała najmniejszego sensu.
Opieram się wygodnie o oparcie kanapy, zakładając nogę na nogę. Daje mu czas do namysłu i nie zamierzam na niego naciskać. Thomas sam musi podjąć decyzję i jestem w stanie ją zaakceptować, nawet, jeśli byłaby dla mnie niekorzystna. W tej chwili musi czuć, że wszystko zależy od niego i to on kieruje całą tą sytuacją. Jestem, więc wyjątkowo cierpliwa i jestem gotowa dać mu tyle czasu, ile będzie potrzebował. Sama skupiam się w tej chwili na jego walorach fizycznych. Z pełnym zadowoleniem stwierdzając, że moje obserwacje poczynione w Paryżu okazały się zaskakująco dokładne i zgodne z rzeczywistością. Oczywiście, nawet w tej chwili jestem gotowa wymienić mężczyzn lepiej zbudowanych, ubranych czy bardziej przystojnych. Można by powiedzieć, że urodzonych modeli albo jak, kto woli amantów, za, którymi szaleją tłumy kobiet. O, których śni każda mała dziewczynka i tak dalej. Tylko, że nazywanie ich ideałami można porównać do tworzenia bajek czy mitów. To wszystko jest jedynie wytworem wyobraźni i pozorami, w, które każda kobieta chce wierzyć. Thomas wydaje się być dla mnie pierwszym mężczyznom, w, którego wyjątkowość jestem w stanie uwierzyć. Mając zapewne mnóstwo wad i raczej uciekając od wizerunku idealnego, coraz bardziej się, nim staje. Chociaż zapewne nie powinnam myśleć o, nim w takich kategoriach, a na pewno nie teraz. Staram się odrzucić od siebie te wszystkie myśli, uśmiechając się do niego ciepło. Szybko chwytam jego wyciągniętą dłoń, ściskając ją delikatnie. Nasza umowa została potwierdzona. Jestem, bowiem pewna, że uścisk dłoni znaczy dla niego więcej od niejednego słowa czy podpisu na kartce. Jego honor nie pozwoli na zerwanie danego mi słowa. Nawet, jeśli wie, że mogłabym to wykorzystać przeciwko niemu. Taka myśl kręci mi się po głowie i układa nowy szatański plan. Zniszczenie wszystkiego w najmniej oczekiwanym momencie mogłoby być równie fascynujące. Pozostawienie po sobie prawdziwej ruiny od lat mnie pociąga i wiem, że teraz jestem wystarczająco silna aby czegoś takiego dokonać. Tylko, że do tego potrzebuje innej ofiary. Thomasa, bowiem zamierzam wykorzystać w zupełnie inny sposób.
-
Padam. Jestem wykończona zarówno fizycznie jak i psychicznie. Wiecie to przerażające, kiedy tyle się je, a jedzenia i tak nie ubywa. Wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie. Pewnie już niedługo trzeba będzie zacząć jakieś drakońskie ćwiczenia, żeby to wszystko spalić.
Mamy kolejny odcinek i cóż mam powiedzieć. Na razie nie dowiecie się zbyt wiele a ja jeszcze mam kilka drobnych pomysłów jak to skomplikować, żeby nie było zbyt łatwo. W końcu muszę zadbać o swoją Fay i zapewnić jej odpowiednią rozrywkę.
Przed sylwestrem nic się już raczej nie pojawi dlatego życzę wam szczęśliwego nowego roku i aby ten następny był dużo lepszy od mijającego.
Pozdrawiam.


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Trzy

Bezinteresowna pomoc, to hasło tak ładnie brzmi. Szczególnie, gdy większości przypadków nie jest niczym więcej od rzucanych, pustych słów z, byle okazji. Chcemy się pokazać z jak najlepszej strony, udowodnić naszą wspaniałą bezinteresowność. W końcu lubimy pomagać innym, udając przy okazji, że nie oczekujemy niczego w zamian. Czerpiemy przyjemność, gdy ktoś zaczyna nas chwalić i wysławiać przed innymi. Zapewne, nie ma w tym nic złego, poza tym, że na to właśnie czekamy. Zawsze tylko czekamy na tą chwilę aż ktoś nam podziękuje bądź opowie o nas znajomym. Pokaże nas w dobrym świetle i sprawi, że inni będą patrzyli na nas z podziwem. Oszukujemy innych, a przede wszystkim siebie. Nasza bezinteresowność to największy żart w naszym życiu. Dlaczego, więc ludzie z taką odradzą przyjmują naszą szczerość. Pomoc zawsze nią będzie, niezależnie od tego czy będziemy wprost mówić o potrzebie jej odwzajemnienia, czy cicho czekać z nadzieją, że ktoś się w końcu domyśli. Nie ma nic złego w mówieniu o tym, że oczekujemy czegoś w zamian. Nie oszukujemy, a, mimo to jesteśmy gorsi tylko dlatego , że mówimy coś, na co inni nie mają odwagi.
 

Uśmiecham się pod nosem, mijając wolno kolejne ulice Londynu. Miasto całkowicie różniące się od Paryża, a przez to posiadające własną magię. Powoli zakochuje się w tym miejscu, choć wiem, że to tylko ulotne uczucie. Krótkie i nic nie znaczące jak wszystkie inne, budzące się we mnie raz na jakiś czas. Będące ostatnim przejawem mojego człowieczeństwa. Uśmiecham się, bo zaczyna mnie to śmieszyć. Bawi mnie moje przywiązanie do tych ulic, porannych korków, flegmatycznych Anglików i brzydkich Angielek. To wszystko wydaje się zbyt odrzucające, abym mogła naprawdę polubić to miasto. Zdecydowanie to tylko iluzja. Wystarczy kilka dni, abym szczerze znienawidziła to miejsce i tych ludzi, którzy teraz przyglądają mi się z zaciekawieniem. Nie pasuje tutaj i nie zamierzam nawet tego zmieniać. Dla nich jestem obca, co jeszcze podkreślam, wzbudzając w nich zainteresowanie. Tylko, że dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia. Nie zwracam na nich uwagi, kierując się pewnie do swojego celu. Zaczynam się nawet śmiać, kiedy jakaś kobieta z popłochem usuwa się na bok, bojąc się najwyraźniej wejść mi w drogę. Jak, gdyby czuła co może ją spotkać, gdyby spróbowała mnie powstrzymać. Strach wydaje się w tej chwili wskaźnikiem siły. Nawet, jeśli to tylko moje wrażenie i największe marzenie, które wydaje się spełniać. Okupione przy tym latami cierpienia i bólu, które musiałam znosić aby znaleźć się właśnie w tym miejscu. Poświęciłam wszystko aby stać się osobą, którą właśnie teraz jestem. Pytanie czy było warto i czy siła, która jest we mnie istnieje naprawdę. Może to tylko wrażenie. Myśl, którą powtarzałam sobie wystarczająco długo aby całkowicie w nią uwierzyć. Szybko jednak odpycham to wszystko do siebie, wsuwając dłonie w głębokie kieszenie czarnego płaszcza. Skręcam w wąską uliczkę, wiedząc, że jestem coraz bliżej. Jeszcze tylko kilka kroków i będę na miejscu. Teraz tylko ode mnie zależy jak to się dalej potoczy i czy będę w stanie spełnić kolejny punkt swojego planu. Zaciskam mocno wargi, widząc na wprost siebie szereg jednorodzinnych domków z pięknymi ogrodami. Należących zapewne do jakiś patetycznych rodzin, których członkowie codziennie rano zakładają swoje maski, by odegrać ten sam teatrzyk. Idealnych rodziców próbujących wychować swoje dzieci na prawych obywateli. Śmiać mi się chce, gdy myślę o głupocie tych ludzi. Nie spodziewałam się, tylko że wśród nich może mieszkać on. Do tej pory wydawało mi się, że jest zupełnie inny. Żyjący poza wszystkimi normami i pozostający przede wszystkim sobą. Byłam wręcz pewna, że on jako nieliczny nie nosi maski. Możliwe, że się przeliczyłam i to wszystko straci nagle sens. Sama myśl o tym wywołuje u mnie jakieś dziwne ukłucie w okolicach serca. Trudno jest mi znosić tą natrętną myśl i dziwny strach przed tym, że wszystkie moje starania mogą pójść na marne. Tym razem nie potrafię tak łatwo, odepchnąć tego od siebie. Mając pełną świadomość tego, że to wszystko właśnie może tak się skończyć. Jednak z każdym krokiem coraz bardziej zbliżam się do białej bramki, oznaczonej numerem znajdującej się na małej kartce, którą przez cały czas trzymam w dłoni. Tylko przez ułamek chwili mam ochotę zawrócić i przyjść tu jutro, ale jest już za późno. Stojąc przed jego drzwiami i naciskając delikatnie dzwonek mam wrażenie, że czas nagle staje. Dopiero teraz dostrzegam bezsens sytuacji, w której się znajduje. Jak wiele potrafię znieść, byle tylko spełnić swoją zachciankę. Wypuszczam głośno powietrze, gdy drzwi wejściowe budynku wolno się otwierają i staje w nich on. Przerażająco naturalny i nieco zaskoczony moim widokiem. Zupełnie nieświadomy, że właśnie w tym tkwi cała jego siła. Największa broń, której nie potrafi jeszcze użyć. Nie czuje się niczym zagrożony i jako jedyny wciąż potrafi być po prostu sobą. Jest idealny z wszystkimi swoimi wadami. Zachowuje się się dokładnie tak jak to sobie wyobrażałam, co paradoksalnie wywołuje u mnie dziwny podziw. Jest do bólu przewidywalny i otwarty, jak, gdyby zapomniał o tym co stało się niespełna dwa miesiące temu. Dwadzieścia osiem dni czekałam by ponownie go zobaczyć i sprawdzić jak sobie z tym wszystkim radzi. Nie spodziewając się, że całkowicie mnie to przerośnie i nagle zaczną pojawiać się wątpliwości. Może zbyt długo z tym czekałam i popełniłam błąd pozwalając aby doszedł do siebie. Chociaż, z drugiej strony, gdyby naprawdę ją kochał, gdyby naprawdę była ważna to wciąż ta sprawa kładłaby cień na jego życie. Nie pozwalałaby mu normalnie funkcjonować. Tymczasem trudno szukać w, nim smutku czy cierpienia. Gdyby byłoby to ktoś inny miałabym wątpliwości co do tego, zauważyłabym, choćby delikatne załamanie kącika ust. Jeden grymas, który pozwoliłby mi zobaczyć w tej postawię maskę. Tylko, że on nie jest jednym z wielu. Jest wyjątkowy, choć zapewne nieświadomy swojej siły. Wydaje się, że takie zachowanie jest normalne i nie potrafi inaczej. Stoi, więc oparty nonszalancko o framugę drzwi, przypatrując mi się uważnie i czekając cierpliwie aż w końcu wyjawię powód mojej wizyty. Nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że to komplikuje wszystko. Sprawia, że cały mój plan w ułamkach sekund ulega modyfikacji i wciąż nad, nim pracuje. Muszę podporządkować go jemu i już wiem, że będzie to trudniejsze niż mogłoby mi się na początku wydawać.
-Jestem tu, aby zaproponować Ci swoją pomoc-wbijam pewnie wzrok w jego oczy, wręczając mu małą kartkę. Nie chcę mówić i wiem, że słowa nie są w tym przypadku odpowiednim środkiem przekazu. Tutaj liczy się przede wszystkim wrażenie. Pierwsze chwile i uczucia jakie wywołało w, nim moje najście. Oczywiście nie zachwieje to jego spokoju i wcale się nie dziwie, gdy po prześledzeniu treści znajdującej się na owym kartoniku mierzy mnie uważnie wzrokiem, uśmiechając się pobłażliwie. Jestem dla niego zupełnie obca i pewnie sama myśl o tym, że jestem w stanie mu pomóc wydaje się zbyt groteskowa aby mogła być prawdziwa. Lekceważy mnie, czego chyba zresztą mogłam się spodziewać.
-Nie wydaje mi się abym jej potrzebował.-Harmonia. Cholerna harmonia. Jego głos, oczy i ten uśmiech. Lekko ironiczny, choć posiadający w sobie coś zupełnie odmiennego. Coś, czego nie jestem w stanie w tej chwili określić. Nie próbuje się nawet nad tym zastanawiać. Dla mnie jest to coś , co wykracza poza moje umiejętności. Szczerze przyznaje, że moja maska nie pozwala mi na tak szerokie okazywanie uczuć. Być może dlatego , że wcale ich w tej chwili nie posiadam. Jestem pod jego wrażeniem i nie zamierzam tego ukrywać, tylko że na tym się kończy. Nie mam ochoty rzucić się na niego, by poczuć smak jego miękkich ust, czy też zakończyć sprawę prawym sierpowym. Jego odmowa jest dla mnie tak oczywista, jak błękit nieba czy zieleń letnich traw. Nie wywołuje to u mnie żadnych uczuć czy naturalnych odruchów, co jest w tej chwili chyba moim największym zmartwieniem. Bałam się, że to on może skomplikować wszystko. Tymczasem problem tkwi we mnie. To wszystko jest tylko grą i zawsze nią będzie. Wszędzie istnieje granica, której nie wolno przekroczyć i najważniejsze jest aby umieć ją dostrzec. Zrozumieć jak daleko można się posunąć, a kiedy ustąpić dla dobra sprawy. Tylko to nie jest wcale takie proste, gdy te zasady przestają mieć dla nas znaczenie i, gdy zatracamy się we własnej sile. Wierząc uparcie, że nie ma na świecie człowieka, który mógłby się temu przeciwstawić. Tutaj pojawia się on. Nieświadomy wciągnięty w sam środek rozgrywki i ciągle pozostający sobą. Zupełnie bezbronny i otwarty na innych, choć, gdyby chciał mógłby zakończyć to już teraz. Wtedy nie miałabym już, po co wracać. Mimo to jedna furtka wciąż zostaje otwarta i on tylko czeka aż ją wykorzystam. Widzę to w jego oczach i wiem, że tylko czeka na mój kolejny krok, czekając na to, co jestem w stanie wymyślić. Potrzebuje jakiegoś impulsu, który na nowo pobudzi go do życia i wie, że jestem w stanie mu to zapewnić.
-Wiesz, gdzie mnie szukać-uśmiecham się pewnie. Zbliżam się do niego, by unieść delikatnie głowę i wbić wzrok w jego oczy. Nie zamierzam się tak łatwo poddawać, a już na pewno nie pozwolę uwierzyć mu w zwycięstwo. Skoro już raz coś postanowiłam doprowadzę całą sprawę do końca. W ułamku sekundy odwracam się na pięcie, kierując się w stronę ulicy. Kątem oka widzę jeszcze jego uśmiech i wiem, że już za kilka dni tutaj wrócę. Nie będzie potrafił znieść tej ciekawości, a ja będę tylko na to czekała.

-
Znowu jest wcześniej niż powinno i może to się kiedyś obróci przeciwko mnie, ale właśnie teraz tego potrzebuje. Aguś trafiłaś pod poprzednim odcinkiem w sendo, to jest mój żywioł. Klimat tego opowiadania płynie w mojej krwi i nic tak nie pobudza mnie ostatnio do życia jak to opowiadanie. Jeśli tylko tego nie schrzanię, to będzie dobrze.  A jeśli chodzi o treść to może ktoś za jakiś czas domyśli się o co chodzi mojej ukochanej Fay, chociaż zobaczymy. Ona jest tak samo skomplikowana jak ja więc może być to trudne. Jest już jednak Thomas i wszystko zacznie się powoli rozkręcać.
Pozdrawiam.

niedziela, 9 grudnia 2012

Dwa

Bliscy nam ludzie zawsze mają wpływ na nasze zachowanie. Nawet, jeśli tak bardzo bronimy się przed przyznaniem do tego przed sobą i innymi. Podejmując jednak każdą z decyzji, zastanawiamy się dwa razy czy aby nie sprawimy ważnej nam osobie przykrości. Zależy nam na jej szczęściu, dlatego czasem jesteśmy gotowi na wielkie poświecenia. Rezygnujemy z siebie i własnych decyzji, aby całkowicie się podporządkować czyjeś woli. Z czasem przestajemy to dostrzegać, mimowolnie przyjmując to , co ktoś dla nas przygotował. Zapominając przy tym o sobie i własnych potrzebach, które czasem bywają sprzeczne. Czasem bezpieczniej jest uniknąć sporów, nawet, jeśli oznacza to rezygnację z naszych największych marzeń. Nie oszukujmy się, chcemy być przebojowi i zawsze stawiać na swoim, ale tak często brakuje nam sił aby sprzeciwić się bliskiej nam osobie. Nie dostrzegając, że z każdym dniem zmieniamy się coraz bardziej. Przejmujemy czyjeś cechy i sposób myślenia aby jak najbardziej się do kogoś zbliżyć. Wydawać, by się mogło, że to idealne wyjście w sytuacji, gdy tak bardzo nam na kimś zależy. Gdy nie wyobrażamy sobie bez kogoś życia, nawet, jeśli to nie jest prawdziwe uczucie, lecz jedynie iluzja. Nasze wyobrażenie o czymś, co zawsze chcielibyśmy mieć. Wygodnie jest żyć marzeniami, bezpiecznie i pewnie. Nawet, gdy któregoś dnia to wszystko się kończy.

Wchodzę cicho do naszego domu, zamykając za sobą drzwi na wszystkie zamki. Dziwny nawyk z dzieciństwa, choć teraz już wiem, że gdy ktoś chce wejść do środka, nie stanowią one żadnej przeszkody. Czasami paradoksalnie wręcz ułatwiają pracę. Szczególnie te tanie, które można kupić w większości sklepów budowlanych i, które tak chętnie kupują masy ludzi, chcąc się zabezpieczyć przed złodziejami. Próbując zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa i pewności w własnych czterech ścianach. Kto, by zresztą nie chciał. Nie ma, bowiem niczego piękniejszego od pewności, że budynek, w którym żyjemy jest naszą oazą. Miejscem, do którego wejścia jesteśmy strażnikami i nikt nie chciany nie zburzy naszego spokoju. Wszystko to brzmi jednak zbyt idyllicznie aby mogło być prawdziwe. Już podczas zdejmowania butów w przedpokoju czuję, że coś jest nie tak. Dość charakterystyczny i mocno zapach rozchodzący się po pomieszczeni sprawia, że moje usta wykrzywiają się w grymasie. Niechętnie kieruje swe kroki w stronę salonu, stając niemal od razu w progu pomieszczenia. Dwóch mężczyzn leżących na samym środku, w tym jeden w ramie byłego już szklanego stołu to nie jest widok o jakim marzy każda kobieta po powrocie do domu. Tym bardziej, że ten mebel był jednym z moich ulubionych. Sprowadzany specjalnie z Bułgarii i idealnie dopasowany do wystroju całego parteru. Nie muszę chyba nawet wspominać o plamach krwi na kremowym, puchowym dywanie. Szlak mnie chyba zaraz trafi. Siadając na brzegu kanapy, chwytam za włosy jednego z mężczyzn i podnoszę delikatnie jego głowę do góry. Wygląda na dość młodego, a może raczej wyglądał. Wątpię, bowiem aby mógł normalnie wstać i odejść, mając kawałek szkła wbity w dokładnie środek czoła. W gruncie rzeczy wygląda dość śmiesznie i może tylko ten bałagan panujący w salonie, skutecznie powstrzymuje mnie przed wybuchem panicznego śmiechu. Nie wiem, kto ma zamiar to posprzątać, ale na pewno nie będę to ja. Słysząc jakieś dziwne odgłosy dochodzące z kuchni, puszczam szybko głowę mężczyzny, zrywając się jednocześnie z kanapy. Jeśli tam też zobaczę taki bałagan, to liczba ciał powiększy się co najmniej o jedno. Co prawda, to większy kłopot z usunięciem ich, ale taka demolka mojego domu wymaga ofiar. Wypuszczając głośno powietrze, już na samym wejściu potykam się o przewrócone krzesło. Widząc Navida niemal przygniecionego do blatu kuchennego i robiącego uniki na wszystkie strony przed ostrzem noża, trzymanego przez jakiegoś gówniarza mam ochotę wyjść. Narobił bałaganu to niech teraz ma za swoje. Jego interesy wcale mnie nie interesują, tak samo, jak porachunki między, nim a jakimiś frajerami. Przez chwilę przypatruje, im się, zastanawiając się, jak to się dalej rozwinie. Mija jednak pięć minut, podczas, których niewiele się zmienia i poza kilkoma ruchami, które miałyby wybadać przeciwnika nie wiele się dzieje. Nie wiele myśląc chwytam naszego gościa za ramiona, podsuwając mu krzesło i sadzając go na, nim. Wyciągam mu też szybko nóż z ręki, wyrzucając go gdzieś za siebie. Sama, natomiast nie zdejmuje mu rąk z jego ramion, zaczynam stosować na, nim mój ulubiony masaż. Może w nieco mocniejszej formie, wbijając mu z całej siły paznokcie w skórę. Niech i on odczuje na sobie moją złość. Choć i tak jestem dla niego nadzwyczaj łagodna, biorąc pod uwagę rosnącą irytację.
-Przepraszam pana bardzo za niego, ale oboje nie przepadamy za niezapowiedzianymi wizytami. Bardzo się wtedy denerwujemy.- uśmiechając się serdecznie do mojego partnera, kieruje swoje dłonie nieco wyżej. Zaciskam je dość mocno w okół szyi naszego towarzysza. On, natomiast wydaje się być wystarczająco zaskoczony aby okazać jakikolwiek opór. Zresztą nawet, gdyby spróbował, nie skończyłoby się to dla niego dobrze. Teraz zresztą też się tak nie będzie.-Powinien pan wiedzieć, że każdy potrzebuje chwili prywatności. Liczę pod nosem do trzech, by jednym ruchem przekręcić z całej siły jego głowę w prawą stronę. Chwilową ciszę przerywa jego krzyk i piękny dźwięk łamanych kości. Uśmiechając się z zadowoleniem, spycham go z krzesła. Niechętnie patrząc jak bezwładnie opada na zimne kafelki. Ignoruje również rozbawione spojrzenie Navida, odpychając go od siebie. Niech sobie nie myśli, że tak po prostu dam się przeprosić. To przez muszę pożegnać się z moim ukochanym stołem a i sprawa dywanu jest wciąż otwarta. Nie mam pojęcia czym można, by było sprać plamy krwi. Zresztą tak naprawdę to nie moja sprawa. Ja chce mieć tylko porządek w domu.
-Ty się tak nie ciesz, bo nie masz z czego-warczę na niego, kierując w jego stronę ostrze mojego ukochanego noża.-Nie masz powodu do dumy. Nie dość, że rozwaliliście mój stół to jeszcze dywan jest cały we krwi. Nie wiem jak to zamierzasz go wyczyścić, ale mało mnie to obchodzi. Masz czas do jutra. Naprawdę cholera mnie trafia, gdy widzę tą jego roześmianą twarz. Nie mam zielonego pojęcia z czego można się cieszyć, mając taki bałagan w domu. Przecież on jako wielki pedant powinien zwracać uwagę na estetykę swojej pracy. Tym bardziej, że jeszcze niedawno mówiliśmy o tym, że sprawy zawodowe nie mają wstępu do tego budynku. Wzdychając pod nosem, wchodzę po schodach na górę, kierując się do naszej sypialni. Zamykam za sobą drzwi na zamek, aby zabezpieczyć się w tej chwili przed jego towarzystwem. Po ciężkim dniu chce mieć, chociaż trochę wolnego czasu. Rzucam się, więc na łóżko, zakupując się w miękkiej pościeli. Zdecydowanie to było coś, czego potrzebowałam. Chwila odpoczynku i spokoju po ciężkim dniu jest dla mnie spełnieniem wszystkich marzeń. Tutaj mogę odciąć się od tego wszystkiego i nabrać dystansu, do wszystkich wydarzeń. Na pewno nie jest tak, że niczym się nie przejmuje. Każdego dnia budzę się z myślą, że to może być właśnie dziś. Ktoś nas wyda i skończymy za kratkami więzienia, chociaż to nie wydaje się być najgorszym wyjściem. Jest wiele gorszych konsekwencji, o których wolę nawet nie myśleć. Skutecznie odrzucam od siebie wszystkie te myśli, skupiając się na tym co przyjemne. Wszystko do tej pory idzie zgodnie z planem i i, jeśli będzie tak dalej, moje największe marzenie się spełni. Kolejny raz dostanę to czego chcę i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Tak, to zdecydowanie jeden z najlepszych dni w moim życiu.
-
Pokochałam to opowiadanie, wiecie? Co prawda to dopiero początek i jeszcze muszę nad tym wszystkim popracować ale czuje, że to jest co czego mi brakowało do tej pory. Rozlew krwi, brutalność i tym podobne. W tym czuje się najlepiej i pisanie o tym sprawia mi teraz największą przyjemność. Mam tylko nadzieje, że tak już będzie do końca. A jeśli chodzi o Thomasa to pojawi się w następnym odcinku i co nieco się wyjaśni. Chociaż prawdziwych zamierzeń mojej kochanej Fayrouz nie poznacie tak szybko. Wszystko wyjaśni się z czasem.
Pozdrawiam.

piątek, 30 listopada 2012

Jeden

Każdy chce zdobyć wewnętrzną siłę, która broniłaby nas przed otaczającym złem. Chcielibyśmy być odporni na to, co się dzieje i niczym się nie przejmować. Nie dziwmy się zresztą temu, że chcielibyśmy czerpać z życia jak najwięcej radości. W końcu otaczający nas świat jest niezwykle piękny i tylko od nas zależy czy uda nam się dostrzec jego czas. Często podróżujemy do różnych państw, by znaleźć swoje miejsce, w którym czulibyśmy się naprawdę szczęśliwi i, które byłoby naszym prawdziwym domem. Czasem tylko powstaje w nas jakaś wewnętrzna blokada, a może to strach przed czymś nowym. Tkwimy przez to w miejscu, akceptując z czasem swoje położenie. Fakt, że w naszym życiu nie dzieje się zupełnie nic a przynajmniej my nie ma my na nic wpływu. Nie liczy się już fakt, że nasz ukochany odnosi coraz większe sukcesy i jest naprawdę spełniony kiedy nie ma tam nas. Stoimy obok, przypatrując się obojętnie temu co się dzieje. Przestajemy istnieć. I tylko kwestią czasu jest to, kiedy znikniemy całkowicie nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Zupełnie tak, jak gdyby w ogóle nas nie było.
Uśmiecham się pod nosem, widząc brunetkę wychodzącą z hotelu. Wyraźnie zdenerwowana, zapinając swój brązowy sweter, kieruje się szybkim krokiem w stronę jednego z pobliskich klubów. W ciągu ostatnich dni to tam szukała spokoju i rozwiązania swoich problemów. Czy znalazła tego nie wiem, choć mało mnie to interesuje. Paryż jak wiadomo jest miastem miłości. Każdy zawsze to powtarza a zakochani przybywają aby naprawić swoje związki, czy też utrwalić łączące ich uczucie. Jak, gdyby to miejsce miało być gwarancją ich szczęścia. Nic bardziej nie śmieszy mnie od ich głupoty. Naprawdę, nie mogę powstrzymać śmiechu, mijając jakąś zakochaną parką szepczącą sobie słodkie słówka do ucha. Ciekawa jestem czy te dziewczyny byłyby takie rozanielone, gdyby wiedziały, gdzie ich ukochani znikają wieczorami. Oczywiście świeże bułeczki serwowane do łóżka skutecznie maskują ich nocne ekscesy. Oni byli jednak inni. Szczególnie on, choć na pierwszy rzut oka nie wyróżniał się niczym szczególnym. Mężczyzna jakich wielu, znalazłby się nawet niejeden przystojniejszy i lepiej ubrany. On jednak ma w sobie to coś. Nie pozwala o sobie zapomnieć i, choć tak bardzo się staram, wciąż przed oczami widzę jego zielone oczy i zapierające dech w piersiach kości policzkowe. Ona, natomiast to zwykła szara myszka, dziewczyna z sąsiedztwa. Będąca rysą na jego idealnym wizerunku i wyglądzie. Zdecydowanie do niego nie pasuje i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Jej miejsce jest przy zwykłym pracowniku fabryki czy innego przedsiębiorstwa, przynoszącym regularnie co miesiąc wypłatę będącą źródłem utrzymania rodziny. Resztkami sił powstrzymuje się od śmiechu, wyobrażając ją sobie zmywającą naczynia, do czego zresztą się urodziła. Wątpię, bowiem aby nadawała się do bardziej ambitnych czynności. Nie spuszczając jej z wzroku, idę dość spory kawałek za nią aby czasami nie zwrócić jej uwagi. Zbyt długo przygotowywałam swój plan aby teraz go zniszczyć przez własną głupotę. Uśmiecham się pod nosem, gdy skręca szybko w jedną z wąskich uliczek. Tak jak myślałam wszystko idzie po mojej myśli. Naciągając na głowę kaptur i zapinając pod samą szyję czarną bluzę, kieruje się za nią nieco przyspieszając. Chcę wszystko widzieć jak najlepiej. Nie mogę przecież pozwolić aby ominęło mnie takie przedstawienie. Zaczynam nudzić pod nosem jedną z ulubionych piosenek, zwracając przy tym jej uwagę. Moja obecność widocznie ją denerwuje. Zapewne, czuje się zagrożona, przyspieszając nieco kroku. Kto by pomyślał, że tak łatwo ją wystraszyć. Uśmiecham się szeroko, nie pozwalając przy tym zwiększyć dzielącego nas dystansu. Zaczynają mnie wręcz śmieszyć jej próby ucieczki. Rzuca się niczym mała, biedna sarenka złapana przez leśniczego, która próbuje jeszcze resztkami sił wyrwać się z matni. Tylko tym razem nie będzie happy endu. To nie bajka o kopciuszku. Nie przyjedzie książę na białym koniu i nie uratuje przed złą macochą. Dziewczyna niemal w biegu, skręca w lewo chcąc się wydostać na ulicę. Tam, gdzie prawdopodobnie starałaby się wtopić w tłum i, gdzie czuła się bezpiecznie. Tylko tuż przed wyjściem na nią stoi już czarny bus, całkowicie zagradzając jej przejście. Chce się wycofać jednak widząc mnie, staje po środku zupełnie sparaliżowana i niemal trzęsąc się z przerażenia. Kręcę głową, opierając się o ścianę jakiegoś starego i opuszczonego magazynu. Dreszcz podniecenia przechodzi po całym moim ciele, gdy dwóch ubranych na czarno mężczyzn wychodzi z samochodu. Uśmiechają się szeroko, machając do mnie ręką i pozwalając podejść mi bliżej. Nie planowałam tego, ale dlaczego miałabym odmówić, skoro dają mi szansę na lepszy widok. W końcowym efekcie staje tuż przy jednym z nich, gdy ten drugi chwyta dziewczynę, wyginając jej ramiona do tyłu. Trzymając je mocno tuż za jej plecami, pozwala swojemu koledze na pełnienie powinności. Ja, tymczasem siadam na masce busa, przypatrując się uważnie jak moi koledzy zajmują się tą małą i bezbronną brunetką. Jej oczy powiększają do niewyobrażalnych wymiarów i pewnie zaczęłaby krzyczeć, gdyby nie kawałek szmaty, który sama, im podrzucam aby zatkali jej usta. Nikt z nas nie chce aby narobiła nam zbędnych problemów. Powinna się cieszyć, że jesteśmy dla niej tak dobrzy. Z spokojem pozwalam się chłopcom nieco pobawić. W końcu nie codziennie mogą zabawić się w ramach pracy z dziewczyną i to dość ładną, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności. Nie reaguje, więc, gdy nieco przeciągają i zamiast swoją pracą zajmują się zdzieraniem z niej ubrań. Niech i oni nieco na tym skorzystają. Bezgranicznie, im ufam i wiem, że obaj znają granice i wiedzą, kiedy zakończyć. Dlatego też w czasie, kiedy oni korzystają z okazji, ja wykonuje kilka telefonów aby sprawdzić czy wszystko jest już załatwione. Dopiero po zakończeni ostatniej rozmowy, podchodzę do nich, przyglądając się nieco dokładniej tej dziewczynie. Biedna, pewnie nawet nie wie dlaczego ją to spotyka. Uśmiecham się pod nosem, kiedy jeden z moich towarzyszy wciska mi w rękę nóż z pięknym i dużym ostrzem. Widząc przerażenie malujące się w jej oczach, wybucham śmiechem, przykładając jej ostrze noża do policzka. Zagryzając dolną wargę dociskam je mocno do skóry, przeciągając niemal od ucha do kącika ust. Tworząc tym samum długą i głęboką ranę, z której szybko zaczyna wypływać krew. Jej zapach wywołuje u mnie szereg przyjemnych dreszczy. Ponieca i ekscytuje, wprowadzając w niesamowity stan upojenia.
-Widzisz, nic do ciebie nie mam, ale stoisz na drodze do mojego celu. Może gdybyś siedziała grzecznie w domu przy garach, zamiast mierzyć zbyt wysoko i pchać się tam, gdzie nie pasujesz, nie doszłoby do tego.
Uśmiecham się radośnie, tak jakby właśnie spełniały się moje największe marzenia. Częściowo jest to zresztą prawdą, pierwsza przeszkoda do mojego celu właśnie za chwile zostanie pokonana. Nie chcę jednak pozbawiać pracy specjalistów i niepotrzebnie przeciągać. Dlatego wyciągając nóż, wykonuje ostatni ruch, by oddać, im za chwilę pałeczkę. Zanim to jednak nastąpi wbijam go mocno w okolice jej serca, przekręcając go jeszcze dwa razy. Tak dla zupełnego spokoju. Uśmiecham się szeroko, czując kolejną falę dreszczy przebiegających po moim ciele. Nie spodziewałam się, że to wszystko tak szybko się skończy. Jej oczy napływają krwią i pewne jest, że za chwilkę to wszystko się skończy. Krew spływająca po jej ciele, zostaje częściowo wchłonięta przez resztki materiału jej bluzki. Reszta, natomiast skapuje wolno na ziemie. Widząc, że dziewczyna jest już na skraju wytrzymania, oddaje, im mój nóż i pozwalam dokończyć pracę. Jeden z nich wyjmuje pistolet z pięknym tłumikiem połyskującym w świetle pobliskiej latarni. Nie wiele myśląc wymierza prost w jej serce, by oddać jeden celny strzał. Obaj pozwalają jej osunąć się bezwładnie na ziemie i przyglądają się bacznie ostatnim konwulsyjnym drganiom jej ciała. Koniec. Tak, właśnie teraz skończyło się jej życie. Przestała istnieć i poza kilkoma osobami nikt nie dostrzeże jej zniknięcia. Nikt nie pochyli się nad grobem i nie uroni łez z powodu tego jak okrutnie została potraktowana. Szczerze powiedziawszy mało mnie to obchodzi. Właściwie to nic, bo w moim sercu nie ma miejsca na współczucie czy smutek z jej powodu. Jest tylko radość z zwycięstwa i poczucie własnej wyższości. To naprawdę fantastyczne uczucie, gdy stajemy się panami życia i śmierci. Gdy ludzkie istnienie zależy tylko od nas i to my decydujemy, kiedy je zakończyć.
-Posprzątajcie to-rzucam do nich, odwracając się na pięcie. 

Przechodząc obok ich busa, wychodzę jak, gdyby nic na ulicę. Wtapiam się w tłum, pozwalając się mu prowadzić w bliżej nieokreślonym kierunku. Jak najdalej od tego miejsca, choć powoli zaczynam zapominać o tym co się wydarzyło. Tak, jakby to wszystko stanowiło tylko nic nieznaczący epizod w moim życiu. Jeden z wielu.
-
Pierwszy rozdział z dedykacją dla Kate i tych dziewczyn, które pamiętają mój początek na momencie. Me-laisse miało być podobnym opowiadaniem ale, że nie do końca wypaliło dlatego postaram się nadrobić to tutaj. Początki bywają trudne dlatego nie jest jeszcze do końca tak jakbym chciała ale w trakcie na pewno to wszystko się rozkręci. Jeśli dobrze pójdzie to możliwe, że nasza Fayrouz będzie w pewien sposób podobna do Inari ale na razie nic więcej nie powiem. Zobaczymy jak to się będzie dalej rozwijało. 
Pozdrawiam ;)

wtorek, 20 listopada 2012

Prolog

Los lubi płatać nam figle. Wystawia nas na ciężką próbę i sprawia, że nie wiemy czego mamy się spodziewać budząc się rano. W końcu wszystko może się wydarzyć i może ktoś powiedzieć, że powinniśmy się z tym pogodzić. Tylko czy naprawdę jesteśmy w stanie to zrobić i czy chcemy całkowicie zaakceptować to, co się dzieje dookoła nas. Zupełnie bez słowa przyjąć to, czego mimo wszystko nie chcemy. Ktoś może powiedzieć, że nasza droga jest już z góry wyznaczona i nie możemy jej zmienić. Zapewne, znajdą się ludzie o takim samym poglądzie, zupełnie oddających się w ręce losy, czy też jakiejś siły wyższej. Będą pionkami, sterowanymi przez innych, bo tak ma być. Przynajmniej według nich, choć może ma to jakieś plusy. Nie cierpią tak przynajmniej po odejściu bliskiej osoby, bo najwyraźniej jej czas na ziemi się skończył. W końcu rodzimy się, by w pewnym momencie odejść. Okres, który spędzamy na ziemi jest tylko jednym z etapów. To co, dzieje się z nami później zależy od naszych wierzeń i w tej chwili jest mało istotne. Nie mamy na to wpływu i chyba z tym jednym musimy się całkowicie pogodzić. Niemniej jednak czas, który spędzamy na ziemi, tutaj wśród bliskich nam ludzi jest całkowicie nasz. To szansa, którą możemy wykorzystać i czerpać z niej jak najwięcej aby niczego w ostatnich chwilach nie żałować. Dlaczego, więc mamy się przed czymś powstrzymywać, dlaczego mielibyśmy pozostawać bierni wobec kolei losu. Może niektórym brakuje siły, by wziąć swoje życie w własne ręce. Nie powinniśmy jednak mieć, wtedy pretensji, gdy pojawi się ktoś, kto zacznie decydować za nas. Staniemy się, wtedy jedynie pionkiem, sterowanym przez osobę znacznie od nas silniejszą. Będzie jednak już za późno aby się temu przeciwstawić. Staniemy się celem i zabawką, która zostanie odrzucona na bok, gdy się już znudzi. Ktoś zdecyduje za nas, kiedy skończy się nasz czas tutaj. Nie oszukujmy się, nikt nie będzie ryzykował dla nas wówczas własnego życia. Dzisiejszy świat to prawo dżungli. Słabszy pada ofiarą silniejszego i tak już będzie. Czasem ktoś tylko zada sobie pytanie, czy naprawdę warto i czy można zbudować własnej tragedii. Tylko na, to jest już zdecydowanie za późno. Maszyna ruszyła i nie da się już jej zatrzymać.
 -
Jest, bo matury próbne to zło i chyba potrzebuje lekkiego oderwania od tego wszystkiego. Miałam co prawda nieco poczekać ale napisałam już dwa odcinki właściwie w dwa dni, co ostatnio jest moim rekordem. Mam tylko nadzieje, że nie za szybko z tym wyskakuje i jakoś wytrwam. Witamy więc Fayrouz i Thomasa. Szykuje też małą niespodziankę dla tych pamiętających czasy momentu, ale to dopiero za jakiś czas w pierwszym odcinku.
Pozdrawiam serdecznie ; )